Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 29 marca 2024 08:03
Reklama
Reklama

Rozmowa z Jarosławem Najbergiem, kandydatem na burmistrza Brześcia Kujawskiego cz.2

Podziel się
Oceń

Rozmowa z Jarosławem Najbergiem, kandydatem na burmistrza Brześcia Kujawskiego cz.2

Jaka jest historia Brześcia?


Całej historii Brześcia nie pamiętam, ponieważ żyję tylko 43 lata. Mogę powiedzieć tylko o tym, co dotyczy mnie. Jak sięgam pamięcią najgłębiej jak tylko potrafię, to mieszkam na ulicy Krakowskiej 42 u dziadków. Jest to czas, kiedy jest słonecznie, ciepło, jem owoce z drzew, które rosną w ogródku. Babcia robi doskonałe obiady: marchewka z groszkiem, cielęcina, potrawki mięsne - po prostu świetne. Do tej pory ciepło to wspominam. Pamiętam też, jak chodziliśmy z babcią, dziadkiem i rodzicami do amfiteatru na wałach - teraz niestety tego amfiteatru już nie ma - na różne wydarzenia artystyczne, teraz już dokładnie nie pamiętam, ale były bardzo fajne. Mocno utkwiło mi to w pamięci. Pamiętam też, jak daleko było do centrum z Krakowskiej 42, teraz jest to 3 sekundy, a wtedy to się szło i szło pod górkę, ale za to nagrodą było, że doszło się na skwerek i tam był sklep u Pani Zosi. U Pani Zosi zawsze były w takich dużych słoikach cukierki, lizaki i była to bardzo charakterystyczna, ciepła postać, która w specyficzny sposób wypowiadała sumy - akcentowała "pięćcet" i takie różne inne (śmiech). Bardzo barwna postać, niestety nie ma już tej kamienicy, w której był ten sklep, ale wszyscy ludzie w Brześciu tę kamienicę pamiętają oraz bardzo dobrze pamiętają Panią Zosię. Pamiętam też niedzielne poranki, przy których można było iść do jedynego kina Hel w Brześciu i można było obejrzeć sobie Bolka i Lolka albo inne filmy, takie na poranki niedzielne. To było po kościele, do którego rodzice mnie prowadzali. To były naprawdę fajne czasy i dobrze to pamiętam. Zresztą później, jak już przeprowadziłem się na Cukrownię, to często wracałem po szkole do babci na te świetne obiady. Byłem bardzo związany z dziadkami, którzy mieszkali na ulicy Krakowskiej, ale także związany byłem z dziadkami, którzy mieszkali na ulicy Rybaki. Tam było blisko rzeki, były maszyny rolnicze, było pole, była przestrzeń, którą bardzo lubiłem, była słoma.

Stąd też pierwszą pracę podjął pan właśnie w rolnictwie?


Dokładnie tak - u pani sołtys Pszczółkowskiej na Kuczynie. Kilka lat z rzędu pracowałem w wakacje przy żniwach. Bardzo fajnie wspominam ten czas, ten wysiłek, tę pracę, którą wkładałem. Byłem bardzo doceniany przez panią sołtys, za co jestem jej do tej pory wdzięczny, bo nauczyła mnie ciężkiej pracy na roli. Do tej pory tę pracę cenię, natomiast myślę, że rolnikiem nie mógłbym być, bo to zbytnio skomplikowane i jest dużo różnych zależności, które decydują o sukcesie i najczęściej jest tak, że ten sukces nie zależy od ciężkiej pracy rolnika, tylko od czynników zewnętrznych, na które nie ma żadnego wpływu, w związku z tym jest to bardzo trudne do osiągnięcia.

Wróćmy jeszcze na chwilę do dzieciństwa. Czy jest jakaś konkretna historia, która zapadła panu w pamięci?


Kiedyś z dwoma kolegami ze szkoły, Pawłem i Romanem, byliśmy zafascynowani historią Brześcia. Mieliśmy w pamięci mit o tym, że między klasztorkiem a zamkiem w Brześciu jest przejście podziemne. Dość długo przygotowywaliśmy się do tej wyprawy: mieliśmy sznurek, zapalniczki, świeczki, latarki, różne cuda, specjalne buty, specjalnie się ubraliśmy. Nikomu o tym nie powiedzieliśmy i pewnego dnia w trójkę wybraliśmy się na eksplorację tych podziemi. Bardzo byliśmy podekscytowani, bo historia była nam znana - byliśmy wtedy uczniami szkoły podstawowej. Przeszliśmy około trzy kilometry z Cukrowni do centrum Brześcia. Za punkt pierwszy wybraliśmy sobie takie specjalne pomieszczenie, piwniczkę, z której byliśmy zdecydowani wyruszyć, a wiedzieliśmy, że z tej piwniczki możemy wyruszyć do podziemi - to było na terenie sióstr zakonnych. Przekradliśmy się tajemniczo do tej piwniczki i jakie było nasze rozczarowanie przeogromne, jak weszliśmy do niej, bo były tam jakieś przetwory i różne cuda, natomiast nie było żadnego wejścia do podziemnych przejść. Ta wyprawa zakończyła się niepowodzeniem, jednak bardzo miło wspominam te przygotowania i do tej pory mam przekonanie, że to przejście podziemne gdzieś jest, natomiast jest zasypane i w tym momencie niedostępne, ale chciałbym kiedyś na tyle zrekonstruować tę część miasta, żeby zobaczyć czy tam czegoś nie ma. Słyszałem wielokrotnie od mieszkańców, którzy żyli w domach nad tym domniemanym przejściem, że pod ich piwnicami coś było, w związku z tym pewnie
coś tam jest i trzeba to znaleźć.


Ale Brześć to nie tylko tajemnicze przejścia i historyczne budynki, ale przede wszystkim ludzie prawda?


Z dawnych lat charakterystyczne postaci brzeskie, to Pan Dyzio, który był woźnym i miał takiego grubego kija, którym dyscyplinował niegrzecznych uczniów i mi się też niestety oberwało z tego kija, jak byłem kiedyś nazbyt pobudliwy na przerwie, ale bardzo fajnie tego człowieka wspominam. Oprócz tego, że miał kija, to miał też dużą cierpliwość do uczniów i jakby na te numery, które odstawialiśmy w szkole, to i tak było wszystko super. Wspominam też znajomego moich dziadków, takiego pana Antoniego Stężewskiego, który często bywał w gospodzie i był specjalista od gry w karty, w związku z tym jakby wspomnienie związane z gospodą. Jako małe dziecko, gdzieś mam taki prześwit, że tam byłem, czułem zapach piwa unoszącego się z kufli, gwar rozmów, czasami podniesionym głosem, szum i szelest kart, którymi ludzie grali. To było życie, tam coś się działo, to centrum jakoś funkcjonowało, teraz jest smutno i najczęściej pusto - nie chciałbym żeby tak było, chciałbym żeby coś się zmieniło, nawet jeśli miałaby to być gra w karty przy piwie, to i tak byłoby fajniej.


Poza gospodą jeszcze jakieś miejsca?

Tak, pamiętam rzekę i las Sokołoszczak, który w późniejszym okresie został wycięty, chociaż teraz już odrasta. To było fajne miejsce, gdzie zawsze na Wielkanoc, na pierwszy spacer wiosenny z rodzicami jeździliśmy, tam też z dziadkiem na motorze WSK. Tam tez razem z dziadkiem łapałem bączki na stawie, tzw. Białochu. Takie naturalne wspomnienia mam związane z przyrodą, z tym, jak to fajnie wyglądało. Pamiętam też drogę czereśniową na Kuczynie, gdzie kiedyś z bratem wybraliśmy się - to było dość daleko od naszego domu na Cukrowni - mam nas długo szukała i pokrzyczała na nas, że jak wrócimy do domu, to tata da nam po tyłku, że się tak daleko wybraliśmy. W ogóle nie słuchaliśmy i oczywiście poszliśmy na czereśnie, a jak wróciliśmy to tata tylko machnął ręką, bo nigdy nam nic takiego złego nie robił, nigdy nas nie uderzył, powiedział tylko:" Kąpać się i spać". Pamiętam też most w drodze na Kazanie i rzekę tam płynącą. Miejsc związanych z Brześciem, które mam w pamięci i do których wracam teraz, jest dużo.


Napisz komentarz
Komentarze
Fajansowa Filiżanka 19.10.2018 08:49
Super artykuł. Z tej strony pana nie znałam. ;) Jest pan świetnym szefem, super człowiekiem. Powodzenia!

werban 19.10.2018 19:46
Komentarz zablokowany

Snake 18.10.2018 16:13
Komentarz zablokowany

rodowity brzesc 18.10.2018 14:20
kino HELF i las sokołoszcze hahaha

Ghost 18.10.2018 00:32
Co to ma być, opowiadanie?

Reklama
Reklama
Reklama