Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 28 marca 2024 23:48
Reklama
Reklama

Dren mierzący 8 cm trafił do komory serca. Mieszkanka Brześcia walczy z lekarzami o sprawiedliwość

Podziel się
Oceń

Dren mierzący 8 cm trafił do komory serca. Mieszkanka Brześcia walczy z lekarzami o sprawiedliwość

Pani Magdalena mieszka w okolicach Włocławka. Kilka lat temu kobieta dowiedziała się, że choruje na nowotwór. W wyniku zabiegów jakim się poddała walcząc o zdrowie miała wszczepiony port. Służy on do tego, aby uniknąć konieczności wielokrotnych nakłuć żył w trakcie chemioterapii. Niestety port po pewnym czasie okazał się niedrożny, więc udała się do szpitala.

"Port nie był drożny, więc udałam się do szpitala we Włocławku, żeby to sprawdzili. Zrobili zdjęcie RTG. Lekarz, do którego się udałam nie znał się na tym, miał do tego pełne prawo, bo u nas tego nie zakładają i odesłał mnie do Bydgoszczy. W  Centrum Onkologii w Bydgoszczy przez lekarza chemioterapeutę umówiłam się na wizytę u pana doktora, który zajmuje się portami. Oczywiście miałam płytę z włocławskiego szpitala ze sobą, bo przecież zrobiłam zdjęcie. Lekarz uznał, że nie jest mu to potrzebne, umówił mnie na wizytę, miałam wyznaczoną godzinę i dzień. Coś mnie tknęło i poszłam do pielęgniarek i zapytałam czy na pewno mam na godzinę 8:00 przyjechać, bo jestem z daleka i nie chciałabym czekać na zabieg, tym bardziej, że nie mogę przyjechać sama, bo po zabiegu nie mogę prowadzić. Pielęgniarka mnie uświadomiła, że w tym dniu, w którym zostałam umówiona lekarza w ogóle nie ma. Ostatecznie umówiła mnie do innego lekarza, który miał być w ten sam dzień, ale o innej godzinie." - powiedziała pani Magdalena

Niestety lekarz nie chciał przyjąć pacjentki. Pani Magdalena relacjonuje, że wywiązała się między nią, a lekarzem ostra wymiana zdań. Ostatecznie zgodził się usunąć port, jednak, jak powiedziała nasza rozmówczyni, nie chciał zobaczyć płyty ze zdjęciem RTG.

"Zostałam znieczulona tylko miejscowo, więc byłam całkowicie przytomna. Kiedy lekarz rozcina mi miejsce, gdzie jest ten port, wyjmuje mi tylko główkę tego cewniczka i orientuje się, że brakuje mu osiem centymetrów drenu. I w tym momencie dopiero wzywa następnego lekarza i zaczyna w ciele szukać gdzie może być osiem centymetrów drenu. Jestem przytomna i pytam się, panie doktorze, co się dzieje, a on odpowiedział, że nic się nie dzieje. Ale widzę, że coś jest nie tak. Słyszę jak mówi do lekarza, "ja tutaj nic nie robiłem, nie wiem, gdzie jest reszta". Wywiązała się kolejna dyskusja. Lekarz był poirytowany, bo było przed 15:00, więc spieszyło mu się do domu, ponieważ musiał odebrać syna ze szkoły. Ja z wbitymi nożyczkami, bo wydawało mu się, że złapał mufkę i z tymi wbitymi nożyczkami zawiózł mnie na prześwietlenie. Tam okazało się, że osiem centymetrów drenu wpadło do prawego przedsionka serca. A ja ze sobą miałam płytę zanim doszło do zabiegu. Później się okazało, że na tej płycie widać, że jest urwany port. Nie powinnam mieć kilku zabiegów, tylko jeden w Juraszu na kardiologii." - relacjonuje pani Magdalena

Ostatecznie pacjentka trafiła do Szpitala Uniwersyteckiego im. dr Antoniego Jurasza. Od lekarzy dowiedziała się, że w każdej chwili może dojść do zatoru.

"Miałam usunięcie portu drogą przypachwinową. Dostałam informację, że jeśli nie uda się tą stroną, to zostanie rozcięta klatka piersiowa. To był dla mnie koszmar, bo wcześniej miałam trzy razy usunięcia przerzutów z płuc przez żebra, by nie dopuścić do otwarcia klatki piersiowej. Na szczęście udało się wyciągnąć drogą przypachwinową. Jak mi wyciągali ten dren, to dotknęli serca, łapali takim lassem przez żyły. Myślałam, że zejdę na tym łóżku. Ale po dwóch godzinach udało się. Miałam tam też zrobione prześwietlenie i wynikało z niego, że została jeszcze mufka w zaszytym ciele, gdzie był port. Powiedzieli, że oni się nie podejmą jej usunięcia, bo takie rzeczy niech poprawia osoba, która to zepsuła, bo później będzie na nich." - dodaje pani Magdalena

Lekarz, który miał usunąć port w Centrum Onkologii, skontaktował się z pacjentką następnego dnia w sprawie pozostawionej mufki. Tym razem nie było problemu z ustaleniem terminu zabiegu. Kobieta złożyła skargi do dyrekcji placówki oraz Rzecznika Praw Pacjenta. Sprawa została zgłoszona także do Prokuratury. Kobietę przesłuchano w Komendzie Miejskiej Policji we Włocławku.

"Sprawę prowadzi Prokuratura Rejonowa we Włocławku, postępowanie przygotowawcze wszczęto 9 września. Prokurator polecił policji przesłuchanie pokrzywdzonej oraz zwrócił się do jednostek medycznych: Centrum Onkologii w Bydgoszczy i we Włocławku o dokumentację medyczną oraz do Szpitala Chorób Płuc w Zakopanem." - powiedział prok. Arkadiusz Arkuszewski, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej we Włocławku

Skontaktowaliśmy się z Centrum Onkologii w Bydgoszczy, by uzyskać stanowisko władz placówki.

"Złożyłem w tej sprawie wyjaśnienia. W tej chwili jest prowadzone postępowanie. Mnie nie pytano o stanowisko szpitala, tylko moje ogólne wrażenie na ten temat. Rozmawiałem z pacjentką, wyjaśniłem zagadnienie, które jest przedmiotem analizy. (...) Obecnie wydaje mi się, że dla dobra prowadzonego postępowania i dobra pacjentki, uszanowania jej godności nie powinienem się wypowiadać w mediach na ten temat." - powiedział prof. Janusz Kowalewski, dyrektor Centrum Onkologii

Panią Magdalenę reprezentuje włocławski adwokat Piotr Mokry. Poprosiliśmy go o skomentowanie sytuacji. Mecenas podkreśla, że pokrzywdzona dysponowała zdjęciem RTG klatki piersiowej.

"Niezrozumiała w kontekście tej sprawy jest indolencja personelu medycznego, opiekującego się pokrzywdzoną, już po zaistniałej fragmentacji portu naczyniowego. Sekwencja zdarzeń wskazuje na to, iż w pierwszej kolejności medycy włocławskiej filii Centrum Onkologii okazali się zupełnie bezradni, następnie włocławski szpital uznał się jednostką niewłaściwą do zweryfikowania tego co się stało i przeprowadzenia ewentualnego zabiegu, by wreszcie Centrum Onkologii w Bydgoszczy zakreślało odległy termin specjalistycznej interwencji, w sprawie wymagającej przecież natychmiastowego działania. Nadmienić w tym miejscu wypada, iż pokrzywdzona dysponowała aktualnym zdjęciem RTG klatki piersiowej, oględziny którego pozwalały na postawienie trafnej i niezwłocznej diagnozy. Mając zatem na względzie realia niniejszej sprawy wszczęcie postępowania pod kątem narażenia pacjentki na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu w rozumieniu art. 160 par. 1 k.k. jest ze wszech miar uzasadnione i konieczne - komentuje adwokat Piotr Mokry

Jak powiedziała nam pani Magdalena, lekarz, który przeprowadzał zabieg usuwania portu, w przeciwieństwie do dyrektora placówki, nie przeprosił jej. Do sprawy wrócimy.


Napisz komentarz
Komentarze
Trzymaj sie 17.09.2022 20:33
Madziu trzymaj sie . Wszyscy ktorzy znaja Madzie wiedza o kogo chodzi zyczymy zdrowka i walcz .

Ok 17.09.2022 14:25
Tutaj jest o życiu prawda a inny portal cieszy się razem z politykami i przyjmuje korzyści. Dziękuję za ten artykuł. Pokazuje prawdę i ostrzega ludzi. Prawda wyzwala a kłamstwa tłumią.

Sławomir 17.09.2022 17:40
Szczytem żenady było ubranie się jak strachy na wróble i lans na sprzątanie świata. Parodia mediów

Reklama
Reklama
Reklama